czwartek, 24 listopada 2016

200x200


Na wieść o zawarciu pokoju świdniccy protestanci natychmiast zaczęli działać. Nie obyło się bez problemów, bo ani katolicka rada miejska, ani starosta księstwa świdnicko-jaworskiego nie sprzyjali ich zamierzeniom protestantów. Właściciel jednego ze świdnickich młynów, Friedrich Stirius musiał z dwoma towarzyszami wybrać się aż do Wiednia, aby poprosić cesarza o interwencję. Jak pisze S. Nowotny w przewodniku "23 września 1652 r. starosta księstwa świdnicko-jaworskiego Otto von Nostitz odczytał uroczyście na ratuszu dekret cesarski zezwalający na budowę kościoła."
Cesarz pozwolił wybudować kościół i domy parafialne, ale postawił kilka bardzo surowych warunków:
- świątynia stanie poza murami miasta
- do budowy można użyć tylko drewna i gliny
- zakazano budowy szkoły i dzwonnicy.
Na pewno brak dzwonu szczególnie doskwierał wiernym, bo on wzywał na mszę, ogłaszał święta, ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Zaraz po uzyskaniu cesarskiej zgody na przedmieściu Piotrowym wyznaczono kwadrat o długości 200 kroków.
W czasie spaceru do Kościoła Pokoju sprawdziliśmy, że faktycznie plac ma takie wymiary!


Wszyscy członkowie wspólnoty zaangażowali się w budowę. Ci którzy nie mieli pieniędzy oferowali swoje podwody i ręce do pracy. Po nabożeństwie zawsze zbierano datki, rada miejska podarowała 1000 dębów, a pozostałą część rodzina Hochbergów. Ciągle jednak było za mało pieniędzy żeby wybudować kościół. I tu na scenie pojawia się świdniczanin Christoph Czepko von Reigersfeld, który decyduje się ze swoim towarzyszem Matthausem Scholtzem wyruszyć w daleką podróż aby zebrać fundusze na budowę. A.A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz